Lista aktualności Lista aktualności

Nadleśnictwo Szczecinek w anegdocie

Z okresu „radosnego socjalizmu", z czasów kiedy wszystko trzeba było załatwiać, choć wszystko było „nasze", czyli... „niczyje" pochodzi ta historyjka, jaka miała miejsce w leśnictwie Wierzchowo:

Leśniczy polecił pracownikowi wysiać nawóz na leśną łąkę wydając mu 2 worki tegoż nawozu. Ponieważ łąka położona była niedaleko leśniczówki mógł mieć leśniczy oko na swojego pracownika i wykonywaną przez niego pracę. Wygląda więc przez okno leśniczówki i widzi jak pracownik krok za krokiem idzie i rozsiewa nawóz.

Po pewnym czasie dochodzi leśniczy do wniosku, że czas sprawdzić efekty pracy. Podchodzi bliżej i patrzy, a tu na wozie zamiast nawozu leży... piasek. Woła więc pracownika:

- Panie Tomczak! Przecież to jest piasek a nie nawóz!

Ten patrzy wielkimi oczami na leśniczego i składając ręce woła:

- To jakiś cud! Przed chwilą był tu nawóz!

Oczywiście, wkrótce okazało się, że to nie żaden cud, tylko przedsiębiorczy pracownik sprzedał nawóz a do wysiewu wziął po prostu piach.

 

Z kolei ta historyjka wydarzyła się w leśnictwie Jeleni Ruczaj.

Pewnego słonecznego poranka wiezie leśniczy radosną brygadę do wykonywania czyszczeń późnych. Po dojechaniu na miejsce pokazuje im młodnik, informuje o stawce i słyszy:

- Za takie pieniądze w tym młodniku robić nie będziemy! Jak chcesz, to rób se pan tu, panie leśniczy, sam!

Leśniczy spojrzał na zbuntowaną brygadę i odrzekł spokojnie:

- Dobrze panowie! Pokażę wam drugi młodnik.

Powoził brygadę po lesie i... zawiózł ich na ten sam młodnik, tylko że z drugiej strony.

- No! – zawołali robotnicy – tutaj to co innego!

 

Ten epizod wydarzył się którejś bezśnieżnej zimy.

Na naradzie podsumowującej miesiąc styczeń nadleśniczy pyta, czy wszyscy wyłożyli pułapki na cetyńca, na co jeden z leśniczych wstaje i mówi:

- Melduję, panie nadleśniczy, że wyłożyłem i już je wywiozłem!

 

Były też takie czasy, w których na porządku dziennym były różnego rodzaju zebrania i nasiadówki działającej w nadleśnictwie tzw. Podstawowej Organizacji Partyjnej.

Podczas jednej z takich nasiadówek z udziałem gości zaproszonych z Koszalina, na koniec zebrania prowadzący je sekretarz prosi o zadawanie pytań, wyznaczonych oczywiście wcześniej pracowników. Nagle zupełnie nieoczekiwanie wstaje jeden z nie wyznaczonych leśniczych i pyta:

- Panie sekretarzu, a co pan myśli o układzie Ribbentrop – Mołotow?

W tym momencie na sali zaległa cisza i po chwili ogłoszono przerwę, która... trwa do dziś.

 

Choć czas szybko mija, dobrze pamiętamy chwile, w których wypłata dla pracujących w lesie brygad robiona była w tzw. terenie.

Pewnego razu do leśnictwa Dalęcino przyjeżdża kasjerka z wypłatą i w obecności leśniczego wypłaca zarobione przez robotników pieniądze. Po wypłaceniu jednemu z nich dwóch tysięcy złotych w dwóch banknotach tysiączłotowych, stojący obok leśniczy pyta:

- No i co panie Jemioła, nieźleś pan zarobił!

Robotnik patrzy wkurzony na leśniczego i mówi:

- Cały miesiąc harówy za te dwa papierki?

Chcąc więc uniknąć podobnej sytuacji, przy następnej wypłacie, leśniczy poprosił, by zarobione przez tego samego robotnika, tym razem tysiąc pięćset złotych, kasjerka wypłaciła w banknotach pięćdziesięciozłotowych. Nietrudno było przewidzieć, że robotnik wychodząc z kancelarii z garścią pełną pieniędzy wychwalał leśniczego pod niebiosa!

 

Z leśnictwem Dalęcino związana jest jeszcze jedna zabawna historia.

Otóż swego czasu naszymi bukami zainteresowali się... japończycy. Delegacja z Jokohamy wraz z tłumaczem przyjechała do Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych i z naczelnikiem Janem Kuczyńskim udała się do Dalęcina na oglądanie najpiękniejszych buczyn. W pewnym momencie pada zadane, po japońsku oczywiście, pytanie o to: czyje to lasy? Ponieważ tłumaczenie na japoński odbywało się via angielski, naczelnik doszedł do wniosku, że kontrahenci zza oceanu nijak nie zrozumieją, że te lasy to państwowe, czyli nasze, czyli... i odpowiedział krótko: Moje! Japończycy z uznaniem pokiwali głowami, pocmokali i pojechali.

Po dwóch tygodniach przychodzi fax z Jokohamy zaadresowany na naczelnika: Szogun Jan Kuczyński... 

 

Było też tak, że pracownicy nadleśnictwa uczestniczyli w organizowanych tu i tam imprezach kulturalnych.

Trafiła więc raz załoga nadleśnictwa do Szczecineckiego Ośrodka Kultury na występ kabaretu, który miał być połączony z konkursem wiedzy na temat BHP. Mieli wziąć w nim udział wyznaczeni wcześniej pilarze. Przed imprezą wszyscy wstąpili na jedno piwo do pobliskiego baru i tak właściwie to nikt nie liczył ile ich w końcu wypili. Gdy doszło do konkursu, chwiejnym krokiem weszli na scenę.

- Proszę wymienić środki ochrony osobistej? – pada pytanie.

Zapytany pilarz lekko się chwiejąc, dmucha w mikrofon i patrząc tępym wzrokiem w widownię niezbyt wyraźnie, choć pewnie odpowiada:

- Siekiera!

 

Były też takie czasy, że przy zalesieniach i odnowieniach nie pracowali wyłącznie pracownicy Zakładów Usług Leśnych, ale każdy kto mógł, pomagał wtykać „zielonym do góry". Pomagała też brać szkolna, choć oczywiście pod fachowym nadzorem. Zdarzały się jednak czasami pewne zastępstwa...

I tak, przy pracach odnowieniowych w leśnictwie Spore pomagały dzieci z okolicznych szkół. Do pomocy leśniczemu i podleśniczemu skierowano też pracownika Straży Leśnej. Podleśniczy wyznacza kwatery pod kępowe posadzenie sosny, brzozy i modrzewia, pokazując strażnikowi jak mają sadzić i odjeżdża po brakujące sadzonki. Wraca po jakimś czasie, patrzy i oczom nie wierzy. Na zrębie – sosna, brzoza i modrzew posadzone, owszem, ale na przemian co czterdzieści centymetrów: sosna, brzoza, modrzew, sosna, brzoza, modrzew... Wkurzony woła do strażnika:

- No przecież miałeś sadzić w kwaterach!

A strażnik na to:

- Tak! Ale zobacz jak to teraz ładnie wygląda!

 

Swego czasu do Nadleśnictwa Szczecinek należało jeszcze leśnictwo Nowy Chwalim. Tutaj też miało miejsce takie oto zdarzenie.

Pracownik Wydziału Ochrony Lasu ówczesnego Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych w Szczecinku kontroluje wyłożenie tradycyjnych pułapek na cetyńca i stwierdza, że młody stażem leśniczy wyłożył sto pułapek w jednym malutkim pododdziale. Kontrolujący tłumaczy, że pułapki powinno rozłożyć się równomiernie, jedna sztuka na dziesięć hektarów, na całej powierzchni sosnowej leśnictwa, na co młody leśniczy odpowiada:

- A co to za różnica! Przecież owady latają, to sobie wszystkie przylecą w jedno miejsce!

 

I takie to były historyjki, z których dzisiaj szczerze śmiejemy się, nie chcąc nikogo urazić i czekając na kolejne wesołe zdarzenia, bo jak to mówią: Zdecydowanie lepiej się śmiać niż płakać!